Już ponad miesiąc odkąd tuż przy naszej wsi niemal codziennie urządzane są bezkrwawe łowy na pojedynczego ptaka. Fotograficy przyrody i ornitolodzyz Polski i ze świata ściągają tu, by upolować zdjęcie sowy jarzębatej. Przyleciała tu jesienią z dalekiej północy, gatunek ten zamieszkuje tajgę i masywy leśne od Norwegii po Kamczatkę i Sachalin oraz w Kanadzie i na Alasce.

Tak jak we wczesnym średniowieczu za Bałtyk zapuszczali się Wikingowie, tak i dotąd stamtąd przylatuje tu czasem ten egzotyczny dla nas gatunek sowy. Nazwano ją jarzębata, gdyż upierzenie ma podobne do jarząba – jastrzębia.
Takiego niecodziennego ptaka, który przylatuje tu na zimę, ktoś pod koniec grudnia wypatrzył jakiś kilometr od Ostrowia Południowego w porolniczym lasku na wzniesieniu przy drodze do Krynek. To wzgórze dawniej nazywano u nas Sojczyna Hara, czyli Sójcze Wzgórze. Może od sójki, a może od jakiegoś Sojki, który miał tu pole. Jest takie nazwisko, choć równie dobrze mogło to być przezwisko. Alb też była to Zojczyna Hara, czyli wzgórze jakiejś Zoi, a „z” z czasem przeszło w „s”… Mogło tak być.
Wieść o niecodziennym gościu natychmiast rozeszła się wśród pasjonatów rzadkich gatunków przyrody w kraju i za granicą. W kierunku naszego Ostrowia zaczęły podążać sznury aut niczym przed wojną pielgrzymki do „proroka” Eljasza.
W końcu kilka dni temu jadąc do Krynek i ja tam się zatrzymałem. Po przeciwległej stronie lasku na skraju plantacji rokitnika stało kilkanaście samochodów, przeważnie na niebiałostockich numerach rejestracyjnych. Kierowcy czekali przy rozstawionych statywach z umieszczonymi na nich profesjonalnymi aparatami fotograficznymi wyposażonymi w potężne teleobiektywy. Niezwykle mnie intrygowało o co tu chodzi, co ich tak kręci.
– Udało się dziś uchwycić komuś tę sowę? – pytam pierwszego z brzegu mężczyznę, by zagaić rozmowę.
– Do you speak english? – ten odpowiada.
– I just a little… – przyznaję, że tylko trochę. – Is the bird? – pokazuję ręką w stronę lasku, siląc się, by zapytać, czy jest tam ptak.
– Yes, yes! – odpowiada podekscytowany młody mężczyzna.
Uśmiecham się i podchodzę do następnego fotografa. Okazuje się, że przyjechał aż z Krakowa i wyczekuje z aparatem już kilka godzin. Wyjaśnił mi, iż sowę jarzębatą dotąd widziano w Polsce tylko czterdzieści cztery razy. Jako niezwykła rzadkość przyrodnicza przyciąga tak wielką uwagę miłośników takiej pasji. Mają oni swoje grupy na Fejsbuku, dzielą się też zdjęciami na Instagramie. Takie polowanie na niezwykłe okazy to dla nich po prostu wielka frajda i przygoda.
Cóż, każdy ma jakieś hobby – pomyślałem. Wtedy przypomniałem sobie, jak jakieś dziesięć lat temu w mojej stodole w Ostrowiu również zimowała sowa. Zrobiłem nawet jej zdjęcie, jak siedziała wysoko na jętce. Szkoda, że gdzieś mi się ono zapodziało. Niewykluczone, że to również była sowa jarzębata.
Jerzy Chmielewski