Ostrów Północny i pobliskie tereny na niemieckich zdjęciach lotniczych
Niedawno Internet obiegła informacja o udostępnieniu online przez Archiwa Narodowe USA tysięcy zdjęć lotniczych, wykonanych przez niemieckich zwiadowców podczas II wojny światowej. W 1945 r. po klęsce hitlerowskich Niemiec trafiły one w ręce wojsk amerykańskich.
W tej unikatowej kolekcji są też ujęcia z lotu ptaka niektórych miejscowości z naszych terenów. Załoga samolotu niemieckiego wykonała te zdjęcia trzy dni po napaści na Związek Radziecki, 25 czerwca 1941 r., lecąc wzdłuż szosy z Krynek do Białegostoku, za Talkowszczyzną zbaczając w prawo w kierunku Sokółki. Ten odcinek lotu można prześledzić oglądając zdjęcia pod linkiem:
https://catalog.archives.gov/search-within/175789570
Są tam dwa zdjęcia Krynek oraz zrobione kolejno z boku Ostrówka i Pierożek, nad Ostrowiem Północnym, Talkowszczyzną i Trzciannem Starym.







Fotografie te mają wielką wartość historyczną. Zrobione ze znacznej wysokości nie pokazują co prawda zbyt wielu szczegółów i często są niezbyt wyraźne, ale trzeba umieć je oglądać, by mimo wszystko dostrzec niezwykle ważne elementy ówczesnej przestrzeni. Przede wszystkim rzuca się w oczy rozdrobniona szachownica pól uprawnych. Te „pałoski” były niekiedy tak wąskie, że ledwie mieściły koła konnego wozu – żeleźniaka. Kto zna dziś takie nazwy, jak „uczastak”, „paŭuczastak”, „traciak”, „czaćwiartuszka”? Tak od uwłaszczenia pod koniec lat sześćdziesiątych XIX wieku chłopi dzielili nadziały dla swych synów, a ci potem dla swoich i tak przez kilka pokoleń. W Ostrowiu Południowym komasację, czyli scalenie gruntów przeprowadzono dopiero w drugiej połowie lat sześćdziesiątych XX w.
Na niemieckich zdjęciach widać jeszcze nieistniejące dziś boczne drogi, jak ta z Ostrowia Północnego do Ostrówka i dalej do Sukowicz lub Pierożek, Harkawicz, Jurowlan. Na jednym ujęciu dostrzec można ostrowski cmentarz parafialny z cerkwią św. Włodzimierza. Prowadzi do niego tak jak obecnie droga od kryńskiej szosy. Ale z drugiej strony dojazd był inny. Prowadził na skróty do plebanii, której teren na jednym ze zdjęć też jest widoczny, choć słabo. Widać tam jednak zarysy kompleksu budynków, także po przeciwnej stronie. Do 1915 r. stała tam murowana piętrowa szkoła cerkiewno-parafialna. Na jej miejscu po sześciu latach od zrobienia zdjęcia zbudowano stojący do dziś budynek szkolny, który obecnie pełni funkcję pensjonatu turystycznego.
Z kolei tuż za Ostrowiem Północnym dobrze widoczna jest przecinająca szosę rzeczka. W tym miejscu kiedyś był most. Rzeczka dawno już wyschła, jak wiele innych rzeczułek w okolicy. Niektóre są zaznaczone na wcześniejszych mapach, ale ta chyba jako jedyna została uwieczniona na zdjęciu.
Jerzy Chmielewski
Żeby nie była to droga śmierci
Jutro Święto Zmarłych. Każdego z nas czeka ostatnia droga. Ale nie kuśmy losu.
Oto wczoraj przejechałem się po niedawno wyasfaltowanej drodze z Góran do Krynek i włos mi się zjeżył na głowie. Jedzie się nią wprawdzie wygodnie, oczywiście o niebo lepiej jak całe lata dotąd po wyboistej, wznoszącej kurz żwirówce. Ale podróżuje się teraz niestety również ze strachem, stała się ona bowiem niepokojąco niebezpieczna. Prawie na całym, liczącym ponad 6 km długości odcinku, wykonano bardzo głębokie przydrożne rowy. Trzeba za kierownicą zachować nie lada ostrożność, szczególnie przy śliskiej nawierzchni, aby nie zsunąć się w taki wilczy dół. A jeśli nie daj Boże tak się stanie, wtedy łatwo o tragedię. Upadek auta z takiej wysokości może oznaczać wypadek ze skutkiem śmiertelnym.

Rowy przydrożne wykonuje się dla odwodnienia nasypu, aby nie pęczniał od nadmiaru wilgoci. Ale czy w tym przypadku musiały być aż tak głębokie? Zwłaszcza, że droga ta tylko miejscami biegnie przez nieco podmokłe tereny, a przeważnie po wyżynach.
Budowa tej powiatowej drogi kosztowała blisko 9 mln zł. Dwa tygodnie temu odbył się odbiór techniczny tej inwestycji z udziałem sokólskiego starosty Piotra Rećki i burmistrza Krynek Jolanty Gudalewskiej. Co ciekawe, nie było tradycyjnego jeszcze niedawno przy takich okazjach przecięcia wstęgi.
Ale bardziej zastanawia mnie co innego. Dlaczego poczyniono oszczędności i na etapie projektowania nie uwzględniono linowych barierek w najbardziej niebezpiecznych miejscach? Teraz bezwzględnie należałoby ustawić chociaż znaki ostrzegawcze o niebezpiecznym poboczu i śliskiej nawierzchni.
Wczoraj właśnie samochód wpadł tam do rowu. Kiedy nadjechałem, na miejscu nikogo nie było. Zobaczyłem tylko uszkodzone auto. Było trochę dżdżysto, a kierowca nie zachował szczególnej ostrożności i samochód ześlizgnął się z mokrej jezdni. Wkrótce mają nadejść przymrozki, a potem chwyci mróz, spadnie śnieg. Ta droga niemal cała biegnie przez las, dlatego często i długo jezdnia będzie śliska, nieraz przydarzy się tam też przysłowiowa „szklanka”. Droga ta nie jest często użytkowana, ruch na niej panuje niewielki. Piaskarki i pługi śnieżne pojawią się tam raczej później niż gdzie indziej. Zatem uważajmy! Jedźmy wolno i ostrożnie przy każdej pogodzie.
Jerzy Chmielewski
Tamta wojna wciąż nie daje o sobie zapomnieć
85 lat temu Niemcy hitlerowskie zaatakowały Polskę, rozpoczęła się II wojna światowa. Co działo się wówczas w Krynkach i okolicznych wsiach, dziś mało kto już wie i nie jest nawet w stanie tego wyobrazić. A to dlatego, że tamten kataklizm wojenny znamy tylko z suchych lekcji historii w szkole i filmów bez liku o takiej tematyce, przesiąkniętych zwykle taką czy inną ideologią.
Pokolenie pamiętające czasy II wojny światowej praktycznie już wymarło. Za życia ci ludzie w swych rodzinach często i dużo o tym opowiadali. Tyle że kto to dziś już pamięta. Na pewno chętnie byśmy ich posłuchali znowu, odkrywając chociażby historię swoich rodzin.
Przez lata uzbierałem sporo wspomnień z tamtych czasów z Ostrowia, Krynek i okolicznych wsi. Część jako redaktor sam zdążyłem jeszcze spisać, inne znalazłem w gazetach, książkach, Internecie… W swych zbiorach mam też wspomnienia społeczności żydowskiej z Krynek i Białegostoku, którą tamten kataklizm dotknął najbardziej boleśnie. Nieliczni ci, co przeżyli, po wojnie nadzwyczaj skrupulatnie opisali przebieg wojny i okupacji na naszych terenach.
Szczególnie cenne są dla mnie wspomnienia pochodzącego z mej wsi Eugeniusza Czyżewskiego z jego wspanialej książki „Echa ostoi utraconej”.
1 września 1939 r. był to piątek. Od piątej rano Polskie Radio zaczęło ogłaszać: „Uwaga! Uwaga! Nadchodzą! Nadlatują!”. W naszym Ostrowiu ktoś już miał odbiornik radiowy, nie mówiąc o Krynkach. Wieść o napaści Hitlera na Polskę wśród mieszkańców rozniosła się lotem błyskawicy. Dzień wcześniej prezydent Ignacy Mościcki ogłosił mobilizację i kilkunastu mężczyzn z naszej wsi poszło do wojska. Można tylko wyobrazić, jaki niepokój następnego dnia czuły ich rodziny.
Kiedy gospodarze wyszli w pole, bo trzeba było siać żyto, a niektórzy zaczynali właśnie kopać kartofle, na niebie pojawiły się trzy niemieckie samoloty. Z głośnym warkotem poleciały w kierunku Grodna i gdzieś stamtąd wkrótce dobiegł huk po wybuchach bomb.
15 września oddziały niemieckie wkroczyły do Białegostoku. W następnych dniach ich patrole zwiadowcze pojawiły się na kilka godzin także w pobliskich miasteczkach, jeden z nich dotarł też do Krynek. Do Gródka Niemcy przyjechali natomiast na rowerach i zaraz odjechali.
17 września granicę między Polską a ZSRR przekroczyły oddziały sowieckie, by zająć wschodnie obszary Rzeczypospolitej. Do Krynek i Ostrowia sowieci przybyli w czwartek 21 września. Datę tę mieszkańcy zapamiętali, gdyż było to akurat w prawosławne święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Tego dnia w Krynkach był odpust na Bahacza.
Niemcy wycofali się. Działania wojenne na naszym terenie ustały. Po prawie dwóch latach wojna znów się zaczęła. 22 czerwca 1941 r. Niemcy napadły na ZSRR i rozpoczęła się okupacja hitlerowska. Ale o tym napiszę już innym razem.

Tamta wojna jednak wciąż o sobie daje znać. Co jakiś czas sam się o tym przekonuję. Wiosną dziesięć lat temu szedłem sobie po zastodolu mego Ostrowia Poludniowego, delektując się bujną zielenią krajobrazu i czystym powietrzem. Z ciekawości zajrzałem na wyrobisko po żwirowni, z której w latach 70. wybrano żwir i usypano z niego kilka kilometrów drogi od nas do Góran. Potem było tu nielegalne wysypisko śmieci. Kiedy zaczęła obowiązywać nowa ustawa śmieciowa, na wyrobisko trafiały już tylko suche gałęzie, skoszona trawa i chwasty. Spośród patyków wystawało jednak grube zawiniątko w niebieskiej torebce foliowej . Gdy podszedłem bliżej, dojrzałem zardzewiały metalowy walec o średnicy ok. 20 cm i ok. 15 cm wysokości. Coś mnie tknęło, że może to być niewybuch. Żelastwo przypominało wyglądem minę. Skojarzyłem to z rysunkami, które jako student politechniki oglądałem na zajęciach z przysposobienia wojskowego. Długo się nie zastanawiając, zadzwoniłem na policję. Nie byłem pewny, czy to mina, dlatego poprosiłem aby zanim zostanie wysłany patrol saperski, ktoś przyjechał i to sprawdził. Potem się dowiedziałem, że tek właśnie powinno być. Ale gdzie tam! Po dwóch godzinach do wsi przyjechało… wojsko. Dwa ciężkie wozy stanęły przed mym domem. Natychmiast zaprowadziłem dowódcę saperów na miejsce znaleziska, choć wciąż się obawiałem, że może niepotrzebnie ich wezwałem, a to przecież niemałe koszty takiej akcji. Żołnierz rzucił tylko okiem i rzekł: „Znalazł pan minę”. Poproszono, abym natychmiast się oddalił i przystąpiono do akcji. Po kwadransie niewybuch był już zabezpieczony i wkrótce odjechał na naczepie specjalistycznego wozu na poligon, gdzie został zdetonowany.
Dowódca patrolu sporządził krótką notatkę i podziękował mi za „obywatelską postawę”. Zapytałem o znaleziony „eksponat”. „To niemiecka mina przeciwpancerna” – usłyszałem.

W lipcu 1944 r. nasza wieś znalazła się na linii frontu. Niemcy wtedy zaminowali pas od południowo-wschodniej strony, skąd nacierała Armia Czerwona. Sowieckich żołnierzy mieszkańcy zdążyli ostrzec. Ich saperzy najpewniej nie wszystko jednak rozminowali. Widocznie jedną z min, narażając życie, wykopał potem na swym polu któryś z gospodarzy i ostrożnie przeniósł na swe obejście, gdzie w jakimś ustronnym miejscu ją przychował. Przeleżała tam ponad siedemdziesiąt lat.
Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś był na tyle lekkomyślny, że zapakował do reklamówki niewybuch – znaleziony (wykopany?) najpewniej podczas wiosennych porządków w obejściu – i rzucił tak ot sobie do pożwirowego wąwozu.
Niedawno natomiast kopiąc w ogrodzie chrzan do zakiszenia ogórków znalazłem nabój od karabinu maszynowego. A w dzieciństwie z kolegami chodziliśmy do pobliskiego lasu, gdzie wygrzebywaliśmy proch od amunicji. W tamtym miejscu podobno był rozbity czołg. Pałeczki prochu rzucaliśmy potem do ogniska. Strzelały niczym kapiszony z festu na Ziełną. Taka zabawa raczej groźną nie była. Ale od niewypałów, albo nieostrożnego obchodzenia się ze znalezioną na polu bronią, po wojnie ucierpiał – nawet śmiertelnie – niejeden z tutejszych mieszkańców.
Jerzy Chmielewski
Siła legendy albo kiedy i jak podzielono Ostrów (cz. 2)
Co jakiś czas udaje mi się ustalić nieznane dotąd fakty z tutejszej bogatej historii. Niedawno, analizując kolejny raz dawne mapy i dokumenty archiwalne, dokonałem niezwykłego wręcz odkrycia. Otóż Ostrów składa się obecnie nie z trzech, a tak naprawdę pięciu wsi. Ale po kolei.
Od lat krążyła u nas legenda o wielkim pożarze, jaki miał strawić środek wsi, a tamci gospodarze wyprowadzili się kilometr obok i tak powstał Ostrów Nowy. W archiwum w Grodnie zachowały się jednak dokumenty, że było inaczej. Przeprowadzona w 1845 r. w guberni grodzieńskiej lustracja dóbr kazionnych (państwowych) w przypadku naszego Ostrowia wykazała konieczność rozbicia długiej na cztery kilometry ulicówki na mniejsze dzielnice. Chłopom, którzy mieli swe siedliska pomiędzy obecnymi Ostrowami Południowym i Północnym, kazano przeprowadzić się na nowe wskazane im miejsca. W 1846 r. wytyczono im – uwaga! – trzy lokalizacje. Pierwszą ulicówkę wymierzono dla nich jako Ostrów Nowy, a chłopi najpierw zaczęli się budować w części, którą mieszkańcy potocznie nazwali potem świńska hulica. Natomiast dwie pozostałe to… Trzciano Nowe i Nowa Świdziałówka (ale nie obecna ulica na Plantańskim Haścińcy, a poprzeczna do niej w kierunku Góran).
We wszystkich tych miejscowościach występują albo występowały te same nazwiska, które nosili chłopi ze środkowej części Ostrowia. Takie między innymi, jak Kurza, Miakisz, Parfieniuk, Grzybek, Prymaka, Bajguz, Górecki, Kostecki… W nowo założonych osadach osiedlano również chłopów z innych okolicznych wsi.
Zatem dawny środek mojej wsi to nie tylko Ostrów Nowy. Widać to na mapie geodezyjnej z ok. 1869 r., sporządzonej raczej wiele lat wcześniej (geodeci pracowali tam od lat 40. XIX w.) z naniesionymi pierwszymi zabudowaniami. Po dwudziestu latach od wyprowadzki ze starego miejsca było tam wówczas już 34 gospodarstw. We wsi pojawiły się też nowe nazwiska, m.in. Białoboki i Stasiewicz. W ciągu kolejnych dziesięcioleci Nowa Wioska tak się rozrosła, że synowie chłopów – a dawniej rodziny były bardzo liczne – zasiedlili też ulicę prostopadłą do Świńskiej, którą nazwano Sabacza.
W mniejszej ilości chłopi z Ostrowia przesiedlili się po 1846 r. do Nowej Świdziałówki, ale tam pierwsza ulica dziś praktycznie nie istnieje. Niemal wszyscy jej mieszkańcy wraz z wieloma sąsiadami z innych części opuścili wieś późną jesienią 1944 r. Ponaglani przez leśnych wyjechali za wschodnią granicę.
Niektórzy – nieliczni – gospodarze musieli przenieść swe gospodarstwa z kolei do Nowego Trzcianego. Tę wieś, podobnie jak w Nową Świdziałówkę, w wyniku reformy agrarnej również zasiedlili chłopi nie tylko z Ostrowia.
Niedaleko jest jeszcze Nowa Grzybowszczyzna (obok Starej). Ta miejscowość także powstała mniej więcej w tym samym czasie. Na wspomnianej mapie geodezyjnej zaznaczona jest jeszcze jako Vysiełok, czyli osada, których mieszkańcy – Czarniecki i inni – przenieśli się z innej wsi. W tym przypadku z podkryńskich Jamasz i Ozieran Wielkich i Małych. Kazano im tu się przenieść, aby mieli bliżej do nadzielonych w wyniku uwłaszczenia swych pól.
Identyczny rodowód mają Ozierskie. Tu również – i to w większej ilości – sprowadzili się chłopi z Ozieran, m.in. o nazwisku Siemieniako.
Reasumując, wszystkie wsie w naszej okolicy mające w nazwie człon „Nowy”, „Nowa” – Ostrów Nowy, Nowa Świdziałówka, Nowe Trzciano, Nowa Grzybowszczyzna – a także Ozierskie, powstały w tym samym czasie w wyniku carskiej reformy agrarnej w połowie XIX w. Świadczą o tym przechowywane w archiwach w Białymstoku i Grodnie mapy i dokumenty z tamtego czasu. W przypadku wsi Ostrów Nowy, Nowa Grzybowszczyzna i Nowe Trzciano takie nazwy nadano im od przyległych wsi. Z Nową Świdziałówką było inaczej. Osady Świdziałówka nie było. Istniał natomiast – niedaleko Ostrowia Nowego nad rzeczką Świdziałówką – dwór ekonomiczny o takiej nazwie. Został on założony w latach 1765-1780 w wyniku reform podskarbiego grodzieńskiego Antoniego Tyzenhauza.

W archiwum historycznym w Grodnie odnalazłem pismo z 29 lipca 1846 r., w którym gubernialny lustrator z Grodna informował Izbę Dóbr Państwowych, że chłopi z Ostrowia zobowiązani do przesiedlenia się na nowe miejsce przystąpili do rozbiórki oraz przewozu swych domów na przydzielone im siedliska w miejscu nazwanym Ostrów Nowy. Zaczęli je jednak stawiać każdy na swój sposób, nie trzymając się nawet linii zabudowy wzdłuż wytyczonej ulicy. W związku z tym urzędnik postulował o oddelegowanie inżyniera, który by dopilnował prawidłowej zabudowy chociażby jednej siedziby na wzór dla pozostałych chłopów i dokładnie im pokazał gdzie i jak mają się budować.

Nieco później sporządzona została mapa, na której rozrysowano i ponumerowano przydzielone siedliska i ogrody. Od północnego wschodu kończy się ona na granicy z dobrami prywatnymi Ostrówka. Nigdy nie była to część Ostrowia. Ta niewielka posiadłość, gdzie był folwark we władaniu m.in. Kotowiczów i Soroków, nazwę wzięła od obrębu Małego Ostrowia z połowy XVI w. Natomiast powstałą tam wieś dla odróżnienia nazwano Pierożki. Kiedy i jacy chłopi zasiedlili dzisiejszy Ostrówek, wymaga to jeszcze ustalenia.




Chłopi przenosząc się w 1846 r. na nowe miejsca poprzednie musieli całkowicie opróżnić i zaorać. Dlatego z pewnością palili pozostałości kurnych chat i innych słomianych zabudowań. Także drzewa, krzewy, różne śmieci. Z oddali rzeczywiście mogło to wyglądać na pożar i stąd zapewne zrodziła się potem barwna legenda. Tymczasem była to duża operacja logistyczna, obejmująca kilkaset osób ze środkowej części Ostrowia i innych wsi w okolicy.
Jerzy Chmielewski
Siła legendy albo kiedy i jak podzielono Ostrów (cz. 1)
Wieś Ostrów ma bardzo długą metrykę, niewykluczone że jest starsza nawet od Krynek. Miejscowości o takiej nazwie wiele jest w Polsce, jak i za wschodnią granicą. Wszystkie łączy to, że są datowane przeważnie na XIII – pocz. XV w., a niektóre nawet na X w. Nasz Ostrów również w ten ciąg się wpisuje.
Kiedy wieś powstała, tego dokładnie nie wiadomo. Pamiętam, jak w latach 70. XX w. dyrektor szkoły podstawowej w Ostrowiu Marian Fiłonowicz nam uczniom pokazywał znalezione w okolicy kamienne toporki. Na podobne ślady bytności tu człowieka w tak odległej epoce natrafili też archeolodzy z Muzeum Podlaskiego w Białymstoku podczas badań w 2000 r.
Mój dawny starszy nieżyjący przyjaciel Mikołaj Hajduk – badacz latopisów i starodruków – jako dziennikarz „Niwy” napisał niegdyś w tym tygodniku obszerny artykuł o historii naszej wsi. Powstanie osady Ostrów datował w nim na X-XIII w., wiążąc to z aktywnością na tym terenie zadomowionych już tu słowiańskich plemion Drehowiczów i Krywiczów jako poddanych Księstwa Grodzieńskiego. Jeszcze wcześniejszym ich śladem w naszej okolicy są pozostałości grodziska u zbiegu rzek Starynka i Słoja kilka kilometrów od Talkowszczyzny z usypanym wałem obronnym, który jeszcze dziś jest widoczny. To miejsce w 2016 r. przebadali archeolodzy z Polskiej Akademii Nauk, odnajdując tam m.in. fragmenty wczesnośredniowiecznych naczyń glinianych i kamienny topór pochodzący prawdopodobnie z epoki brązu. Był to gród słowiański, choć jak wiadomo autochtonami byli też na tych terenach Jaćwingowie. Szudziałowo czy Słoja to nazwy z ich języka. Natomiast Ostrów i Krynki mają brzmienie zdecydowanie słowiańskie.

Ostatnio mój nowy współpracownik, młody archeolog Piotr Kisiel, który jest rodem spod Kuźnicy, podsunął mi myśl, iż dawno temu Ostrów mogło otaczać jezioro. Ta nazwa w języku słowiańskim rzeczywiście oznacza wyspę, ale w szerszym znaczeniu. Tak określano również wykarczowane obszary w puszczy i inne wolne przestrzenie. Ale w tym wypadku słowo to na pewno związane jest z terenem wodnym. Dotąd uważałem, że tylko podmokłym, bagnistym. Dlatego sądziłem, że Ostrów to była wyspa pośród mokradeł. Kolega Piotr natomiast zwrócił uwagę, że jeziora w naszych stronach kiedyś były, ale powysychały. Niektóre są jeszcze widoczne na najstarszych mapach w okolicy Sokółki i Kundzina.
Ostrów założony został na wzniesieniu w miejscu dzisiejszego Ostrowia Południowego. Ta część wsi do dziś nazywana jest Siało. Niewykluczone, że wokół kiedyś było jezioro takie jak Bezdelnica przy Ostrówku, przed wiekami o wiele większa. Nasze Siało jeszcze w połowie XIX w. otaczały liczne rzeczki, a jedna z nich płynęła obok mego siedliska. Jej koryto do dziś jest widoczne, a po roztopach spływają nim wody z okolicznych pól.
Te nieistniejące dziś cieki wodne są jeszcze ujęte na carskich mapach. Wokół wsi było też mnóstwo sadzawek, zwanych u nas łuhami. Kilka takich trzęsawisk przy samych zabudowaniach pamiętam z dzieciństwa. Możliwe, że z takich oczek wodnych niegdyś spod ziemi cisnęła woda, tworząc jezioro. Mogło tak być. Cdn.
Jerzy Chmielewski