Dzięki przyznanym w ubiegłym roku stypendium marszałka województwa podlaskiego udało mi się zgromadzić bardzo wiele materiałów dotyczących przeszłości Ostrowia i okolic. Sukcesywnie zamieszczałem je na tym portalu, będącym latopisem mojej rodzinnej miejscowości i najbliższego regionu. Studiując materiały z archiwów oraz dawne wydawnictwa regionalne w Internecie, uzbierałem także mnóstwo opowieści o niegdysiejszych perypetiach mieszkańców. I teraz oto chciałbym się tym podzielić z czytelnikami portalu.
Na początek proponuję zabawną historię, jaka przydarzyła się w przededniu wybuchu I wojny światowej potomkowi dzierżawcy dworu Świdziałówka.

W archiwum historycznym w Grodnie zachowały się raporty carskiej tajnej policji z obserwacji miasta w lipcu 1914 r. Sytuacja w mieście była napięta. 28 lipca, jak donoszono w raporcie z tego dnia, co piętnaście minut przejeżdżały przez Grodno wojskowe pociągi w kierunku granicy i z powrotem. Zadaniem tajnej policji było tropienie potencjalnych szpiegów, pracujących dla wywiadów obcych państw, szykujących się do wojny. Tego dnia w oczy tajniaków wpadł podejrzany typ, który kręcił sie po ulicach Grodna. Przyuważono go jak na placu przy soborze rozmawiał z młodą kobietą – niejaką Lubiczewską, co natychmiast ustalono. Następnie ów mężczyzna wsiadł do dorożki i zajechał do sztabu stacjonującej w mieście 26 dywizji piechoty. Wszedł do środka i po dziesięciu minutach wyszedł. Tą samą dorożką, która na niego czekała, udał się do innego sztabu wojskowego. Zaszedł tam na pięć minut, po czym zrobił sobie przejażdżkę po mieście. Zatrzymał się przy aptece, gdzie kupił jakieś lekarstwa. Potem podjechał pod kram z galanterią, w którym nabył koszulę. Zajrzał jeszcze na dziesięć minut do sklepu z tapetami, a następnie wpadł do Hotelu Europejskiego (do pokoju nr 27, co skrupulatnie ustalono). Wyszedł po dziesięciu minutach, każąc czekającemu woźnicy zawieźć go do Piotro-Mikołajewskiego mostu. Tam z nim się rozliczył i poszedł na piwo. Gdy wyszedł z piwiarni, został przejęty przez tajniaków.
Okazało się, że był to Stanisław Eynarowicz, 27-letni młodzieniec, właściciel majątku Sidra na Sokólszczyźnie. Mieszkał w dworze swego brata Wincentego w sąsiedniej Kudrawce. W przeszłości rodzina ta władała majątkami, bądź je dzierżawiła, także w okolicach Krynek. W pierwszej połowie XIX w. dzierżawcą Świdziałówki był Melchior Eynarowicz, najwidoczniej jakiś przodek Stanisława. Ta rodzina przez pewien czas miała też dwór w Nietupie.
Co w Grodnie robił Stanisław tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej? Przyjechał tu na kilka dni, zatrzymał się w Hotelu Europejskim. Spotkał się z kupcem, by omówić kontrakt na sprzedaż mu stu ton siana. Na pytanie śledczych, w jakim celu zachodził do sztabów wojskowych, wyjaśnił że poszukiwał znajomego oficera, którego niedawno przyjęto na służbę. Młodzieńca dokładnie przepytano też, co ostatnio porabiał. Opowiedział jak przed dwoma laty wypoczywał w Monte Carlo. Nabył tam automobil (pieniądze wygrał w kasynie?), którym często podróżuje. Przed rokiem był w Królewcu, gdzie spędził pięć dni. Pojechał tam, by kupić bieliznę i inne rzeczy do domu. W powrotnej drodze zatrzymał się w Wilnie i Grodnie. Powiedział też, że często jeździ swym samochodem do Mińska, Sokółki i Warszawy. Bywa również w majątku Wystycze koło Brześcia u hrabiny Tyszkiewiczowej.
Pytany, dlaczego tak często podróżuje, panicz Eynarowicz odpowiedział, że jest młodym człowiekiem, lubi towarzystwo, ma wielu znajomych, którzy zapraszają go w gości. Po przesłuchaniu został odnotowany w policyjnym rejestrze i zwolniony.
To co tu opisałem jest fragmentem mego dużego eseju „Grodno. Tak blisko, a tak daleko”, który ukazał się w styczniowym numerze Czasopisu. Gorąco polecam, oto link:
https://czasopis.pl/grodno-tak-blisko-a-tak-daleko/
Jerzy Chmielewski