Bardzo głośno teraz o granicy z Białorusią. Od kilku miesięcy napiera na nią fala migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Takich scen dotąd nigdy tu nie widziano. Choć niezupełnie.
Nielegalni szli od strony Krynek już dużo wcześniej, szczególnie zaraz po wojnie, gdy granica została ustanowiona. Były to jednak pojedyncze przypadki. Ze swego dzieciństwa na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pamiętam, jak w Ostrowiu czasem pojawiali się wopiści na gazikach. Było wówczas wszystkim wiadomo, że poszukują zagraniczników, co to nielegalnie przeszli pas graniczny, uciekając z „sowieckiego raju”.

Z czasem granica za Krynkami została uszczelniona tak z jednej jak i z drugiej strony. Najbardziej zaraz po wejściu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. O poczynionych wtedy pracach niedawno opowiedział mi mieszkaniec Ostrowia, który był wówczas traktorzystą w nadleśnictwie. Pracował przy rekultywacji pasa granicznego. Takich po stronie białoruskiej zrobiono wówczas aż trzy w odstępie około pięćdziesięciu metrów. Były one stale bronowane, a wzdłuż biegła droga dla patroli białoruskich pograniczników, którzy codziennie po kilka razy sprawdzali, czy na pasach nie ma śladów ludzi. Dodatkowo przy samej granicy płytko pod ziemią zakopano druty, Wystarczyło na nie stąpić, a natychmiast strzelały w górę sygnalizacyjne rakiety. Potem zainstalowano jeszcze – po obu stronach – nowoczesny monitoring wizyjny.
Granica polsko-białoruska ostatnio była zatem szczelna i pilnie strzeżona tak przez polskich jak i białoruskich funkcjonariuszy. Czasem tylko trafiali tu zbłąkani turyści, pragnąc zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle słupa granicznego. Natychmiast jednak byli zatrzymywani przez straż graniczną i karani kilkutysięcznym mandatem.
I oto wiosną i latem br. granica po białoruskiej stronie została rozszczelniona. Reżim w Mińsku uruchomił operację „Śluza”. Otworzył kanał powietrzny dla migrantów, przede wszystkim z Iraku, Syrii i Afganistanu. Dziesiątki tysięcy osób wylądowało w Białorusi, by udać się na zachodnią granicę i nielegalnie poprzez Polskę przedostać się do Niemiec. Aleksander Łukaszenka wywołał ten kryzys specjalnie w odwecie za sankcje nałożone na Białoruś przez Unię Europejską. Dramat napierających na granicę rodzin migrantów z dziećmi stał się instrumentem szantażu w celu cofnięcia sankcji.
Migranci, którym udaje się nielegalnie przedrzeć do Polski, kierując się na zachód tuż za Krynkami przekraczają jeszcze jedną granicę, dawno nieistniejącą. Została ona wytyczona w 1795 r. po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej. Zachowały się mapy z dokładnym jej przebiegiem. Nieoceniona pasjonatka i badaczka Krynek Cecylia Bach-Szczawińska kilka miesięcy temu na prowadzonym przez siebie profilu na fejsbuku „Krynki – historia, miejsca, ludzie” zamieściła skan rosyjskojęzycznego dokumentu z opisem usytuowania słupów granicznych. Były one wkopane co pół kilometra i ponumerowane. Jeden z nich – o numerze 115 – znajdował się przed Rachowikiem wmiescu, gdzie obecna droga żwirowa z Ostrowia Południowego do Krynek przecina dawną linię graniczną między Prusami i Cesarstwem Rosyjskim. Tam stoi krzyż, odnowiony kilka lat temu przez właściciela przyległych plantacji krzewów owocowych. Na tym odcinku zachowała się też dróżka, którą biegł tamten trakt graniczny. W Ostrowiu nazywano ją „hraniczka”, choć pewnie nie tylko od tamtej granicy państwowej, a przede wszystkim od linii rozdzielającej kryńskie i ostrowskie ziemie uprawne (dworskie).
Tamten kordon istniał do roku 1807, kiedy to po pokoju w Tylży pruski departament białostocki przyłączono do Cesarstwa Rosyjskiego. W ciągu dwunastu lat tamtędy także szmuglowano ludzi i towary, również zwierzęta gospodarskie.
Wywołany przez Łukaszenkę obecny kryzys migracyjny na polsko-białoruskiej granicy rozwiązać mogą tylko politycy. Reżim w Mińsku, eksponując gehennę stłoczonych niedaleko przejścia Bruzgi Kuźnica setek Kurdów z dziećmi, zdeterminowanych by przedostać się do Niemiec, wysyła już sygnały o gotowości do rozmów z Polską i Unią Europejską z Rosją w roli rozjemcy. Jak dojdzie do negocjacji, wiadomo że żądania Łukaszenki będą kategoryczne – zniesienie sankcji i uznanie go za prawowitego prezydenta Białorusi. A przede wszystkim skierowanie funduszy z Unii Europejskiej na ochronę przez Mińsk jej wschodniej granicy.
Polscy i unijni dyplomaci z pewnością przygotowują się na scenariusz podobnych rozmów i szukają wszelkich metod nacisku na Białoruś, by ugasić migracyjny punkt zapalny na granicy. Wiele wskazuje jednak na to, że decydująca rolę może odegrać Władimir Putin, który już otwarcie wyraża wielkie zaniepokojenie i sprzeciw wobec cynicznej gry migrantami, prowadzonej przez Łukaszenkę. A to dlatego, że uderza on w interesy Rosji, strasząc chociażby odcięciem tranzytu gazu do Europy. Ale to gaz rosyjski, jak i gazociągi, przez które płynie.
Kryzys wciąż się nasila. Przedwczoraj w Ostrowiu na pogodnym błękitnym niebie naliczyłem aż siedem białych smug samolotów jeden za drugim lecących z południowego zachodu i kierujących się na Białoruś. Być może to apogeum operacji „Śluza” zanim na dobre do akcji wejdzie „generał mróz”. Znaczące ochłodzenie ma nadejść już w przyszłym tygodniu. Wtedy Łukaszenka nie będzie miał wyjścia – zajmie się migrantami, dając im schronienie w Białorusi. Choćby czasowe. W przeciwnym wypadku zostanie oskarżony przez opinię światową o niehumanitarne traktowanie tych ludzi. Bowiem migranci mimo wszystko są w Białorusi i mają białoruskie wizy.
Jerzy Chmielewski