Dziś jest szczególna data. Ukonstytuował się nowy rząd, a o zmianie władzy zdecydowały październikowe wybory parlamentarne. Tak się złożyło, że data zaprzysiężenia przypadła w 32. rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. W tamte czasy przeniosłem się, porządkując strych domu w Ostrowiu. Było to w październiku, w przeddzień wyborów. Akurat oglądałem białoruską telewizję. Łukaszenkowska propaganda wmawiała widzom, że… Polska znalazła się na krawędzi wojny domowej, bo wyniki wyborów według niej miałyby zostać sfałszowane i ludzie wylegliby na ulice. Coś im się pomyliło, od razu pomyślałem. Brakowało tylko, aby ten idiotyczny materiał zilustrowany został migawkami z powyborczego Mińska w sierpniu 2020 r., kiedy polała się tam krew. Ale i tak manipulacja była widoczna gołym okiem. Szczególnie wtedy, gdy pokazywano wystąpienia wyborcze polskich polityków przy całkiem ściszonym oryginalnym dźwięku, a lektor czytał swoje dyrdymały.
W tej sytuacji nie pozostawało mi nic innego, jak wyłączyć w cholerę telewizor i czymś się zając. Również po to, by wyciszyć się po politycznych emocjach, jakie chcąc nie chcąc we mnie nabrzmiały podczas kampanii wyborczej. Zatem, by się nieco odprężyć, wszedłem na strych. Robienie porządków zacząłem od przejrzenia zawartości kufrów, do których bardzo dawno już nie zaglądałem. W jednym z nich przechowuję kolekcjonowane w czasach szkolnych i studenckich książki, podręczniki i czasopisma. Mam tam też swoje zeszyty z podstawówki, technikum i notatniki akademickie oraz listy i pamiątki rodzinne. W końcu nadszedł czas, by dokonać selekcji i pozostawić tylko to, co najważniejsze. Z tym będzie jednak duży problem, gdyż wielu rzeczy żal mi wyrzucać na makulaturę (do niebieskich worków na papier), chociaż wiem, że ani mnie, ani moim potomkom absolutnie do niczego już nie będą potrzebne. Postanowiłem, że pozostawię tylko niektóre listy i pamiątki oraz co cenniejsze książki, dla których urządzę w reprezentacyjnym pokoju niewielką biblioteczkę.
Przeglądając po kolei wyjmowane z kufra książki i zeszyty zwróciłem uwagę na swoją pracę domową z języka polskiego z drugiej klasy szkoły średniej. Było to jesienią 1979 r. Nauczycielka kazała nam napisać rozprawkę o przesłaniu „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza. Pamiętam, że utwory te mną urzekły. Były inspirowane pogańskimi wierzeniami i folklorem ludu białoruskiego Wielkiego Księstwa Litewskiego, wśród którego wyrastał polski wieszcz narodowy. Takie klimaty okazały mi się bliskie, gdyż – o czym wtedy jeszcze nie wiedziałem i w szkole też tego nie uczono – sam pochodziłem ze skrawka tych historycznych terenów z identyczną mową i tradycją jak na Nowogródczyźnie, na ojczystej ziemi poety.
Mickiewicz do swych ballad wprowadził magiczne elementy świata nadprzyrodzonego – upiory, świtezianki, duchy czy kobiety przemieniające się w syreny. Ich zadaniem było przywrócenie zakłóconego ładu na ziemi.
Coś podobnego napisałem w tamtej rozprawce, że Mickiewicz przejmował się niedolą prostego ludu, który mocno wierzył w nadprzyrodzone moce i to, że zrobią one porządek na ziemi. Postawiłem tezę, że takie przesłanie – o potrzebie naprawy świata – jest ciągle aktualne, gdyż „obecny ustrój w Polsce także powinien być udoskonalany”.
Moją polonistkę to wręcz oburzyło. Pod rozprawką czerwonym długopisem napisała: „Twoje spostrzeżenia są nietrafione, a niektóre pozbawione sensu” i postawiła mi ocenę niedostateczną.
Zszedłem na dół i zacząłem w Internecie czytać tamte ballady Adama Mickiewicza oraz przeglądać ich opracowania badaczy literatury. Na tej podstawie utwierdziłem się w przekonaniu, że moje spostrzeżenia z rozprawki nie były wcale pozbawione logiki. Wprawdzie mój odbiór tamtych utworów wieszcza był nieco uproszczony, jednak do historii przeszły one jako manifest romantyzmu. A romantycy jak wiadomo pragnęli zmian. I nie tylko w literaturze.
Z czego zatem wynikało tamto oburzenie polonistki? Pewnie z całkiem innego niż moje jej spojrzenia na rolę literatury pięknej, która była dla niej – i tak nauczała młodzież – przede wszystkim źródłem doznań estetycznych, podziwu dla języka, wiedzy i zdolności autorów. Doszukiwanie się w literaturze jakichś głębszych przesłań i nawiązań do współczesności w realiach Polski Ludowej było niebezpieczne, choć wkrótce – po wydarzeniach sierpniowych 1980 r. – uległo to zmianie.
Do dziś nie jest dla mnie jasne, dlaczego polonistka chciała wybić mi z głowy jakiekolwiek nawiązanie mickiewiczowskiej potrzeby „naprawy świata” (przy pomocy zjaw nadprzyrodzonych) do „udoskonalenia” ówczesnego ustroju politycznego w Polsce. Z pewnością zauważyła we mnie dozę sceptycyzmu wobec wychwalanej przez partię socjalistycznej rzeczywistości. Rzeczywiście mimo młodego jeszcze wieku już wtedy wiele spraw mi się nie podobało. Nie godziłem się z niesprawiedliwością społeczną, gdy jako chłopak ze wsi miałem znacznie trudniej w życiu niż moi rówieśnicy z bloków w mieście. Nie podobały mi się koneksje i wszechoobecna korupcja. Daleki jednak byłem od negowania ustroju, w duchu którego wychowała mnie szkoła podstawowa, a teraz średnia. Długo w PRL wierzyłem – tak jak zdecydowana większość społeczeństwa – w myśl późniejszego hasła „Socjalizm tak, wypaczenia nie!”.
Natomiast polonistka mogła być też „ukrytym” wrogiem socjalizmu, nie dopuszczając myśli o jakimś jego „doskonaleniu”. Wkrótce przeszła do innej szkoły. Niewykluczone, że za takie a nie inne poglądy.
Tak czy inaczej wówczas zostałem opozycjonistą, choć o tym jeszcze nie wiedziałem.
Jerzy Chmielewski