Listy z Wostrawa

Tamte dziecięce gry i zabawy

Dzisiaj czy to w mieście, czy na wsi dzieci nie bawią się już w berka, palanta, czy nawet chowanego. Bez reszty pochłonięte są „gimnastyką” palców na ekranach smartfonów i gierkami komputerowymi.

Jakieś pół wieku temu w Ostrowiu, jak nastała wiosna tak jak teraz, po szkole na ulicę wylegała gromada dzieciaków. Dziewczynki, chłopcy trochę też, bawiły się w klasy. Lubiliśmy też grać w dwa ognie, czy też wspomniane berka, palanta i chowanego.

Źródło: Dziecharounajastugka.wordpress.com

A w niedziele urządzaliśmy mecze piłki nożnej. Mieliśmy własne boisko, a jakże. Urządziliśmy je sobie niedaleko wsi, kala Łysaj Hary na opuszczonych pałoskach-poletkach tuż przy wiejskim pastwisku. Od dawna rośnie tam już las.

Linie usypaliśmy z piasku z pobliskiej wiejskiej żwirowni, która stoi sobie rozkopana do dziś, zaś bramki zbiliśmy z pniaków rosnących nieco dalej samosiejnych młodych sosen.

Kopaliśmy tam piłkę co niedzielę, chcąc naśladować Lubańskiego, Dejnę, czy Szarmacha. Pamiętam też mecze wieś na wieś, czyli my Jużnaŭcy (Ostrów Południowy) przeciwko Nawasielcam (Ostrów Nowy) i Siewiarcam (Ostrów Północny).

Ale to już, gdy  podrośliśmy. Wcześniej codziennie po szkole na ulicy graliśmy w „jamkę”. Dobrze już nie pamiętam, na czym dokładnie polegała rywalizacja, ale zabawa była przednia. Trochę przypominała grę w golfa, bo musiał być dołek i kijki. W poprzek wgłębienia kładło się na wierzch patyczek, który podbijało się leszczynowym kijaszkiem. Kiedy teraz z sąsiadem, mym kolegą z dzieciństwa, w Ostrowiu próbowaliśmy przypomnieć zasady gry, okazało się, że wyleciały z naszej pamięci. Nie jestem pewien, ale chyba każdy zawodnik, czyli dwóch-trzech, miał swój patyczek i wygrywał ten, który trafiał w rzucony wcześniej. Z kolei kolega sąsiad mówił coś o podbijaniu patyczka do rozrysowanych pól lub kręgów…

A jeszcze bawiliśmy się w „klasy”, ale inaczej. Nie skakaliśmy jak dziewczęta, tylko na jednej nodze bokiem trampka należało przesuwać napełnione piaskiem blaszane okrągłe pudełeczko od pasty do butów. Jeśli zatrzymało się na linii, cofało się do poprzedniego miejsca. Wygrywał ten, kto pierwszy dotarł do ostatniego pola.

Niestety, już dokładnie nie pamiętam, czy grało się tak czy inaczej, ale na pewno bawiliśmy się świetnie. A było mnóstwo innych gier i zabaw, często bardzo oryginalnych i wymyślnych. Wielka szkoda, że pamięć o nich pokrył kurz zapomnienia, bo nigdzie nie zostały opisane. A przecież to również część tutejszej kultury i historii.

Jerzy Chmielewski

Do Ameryki (cz. 2)

Koloniści z Ostrowia po przybyciu do Brazylii byli podobno rozczarowani. W książce „Echa ostoi utraconej” autor wspomina o ich listach do kuzynów we wsi. Mieli odradzać im taki wyjazd, pisząc o nędzy „gorszej od tej, którą zostawili”, albo że prowadzą handel wymienny z „dzikimi Indianami” i chodzą do lasu, „gdzie pełno węży jadowitych i inny zwierz straszny”.

Typowa wieś z naszych stron w okresie międzywojennym (zdjęcie ilustarcyjne, znalezione w Internecie)

Udało mi się ustalić, iż w 1930 r. z mego Ostrowia do Brazylii wyjechali z rodzinami Włodzimierz Chomczyk, Antoni Suszyński i Aleksander Augustyńczyk. Tylko ci ostatni wiem, gdzie dokładnie mieszkali. Z tych Augustyńczyków była bowiem moja prababcia Helena (1839-1898), żona pradziadka Klemensa Chmielewskiego (1836-1910). Dlatego w naszej rodzinie przetrwała pamięć o dalekich kuzynach, którzy przed wojną wyemigrowali do Brazylii. W latach pięćdziesiątych ktoś od nich przysłał list do Ostrowia, ale kontaktu nawiązać się już nie udało. Dopiero niedawno, bo jesienią 2022 r., udało się odnaleźć w Brazylii potomków tej rodziny. A to dzięki nauczycielce z Mazur, tak jak ja z nimi spowinowaconej, która nawiązała ze mną kontakt poprzez grupę na fejsbuku „Powrót do korzeni. Ostrów, Szudziałowo, Krynki, Górany”. W ten sposób dowiedziałem się, że potomkowie emigranta Augustyńczyka mieszkają obecnie w Kurytybie, jednym z większych miast brazylijskich na wschodnim wybrzeżu Atlantyku. Od polskiej kolonii osadniczej Águia Branca jest ono oddalone aż o 1,5 tys. km. Co ciekawe, właśnie z Kurytyby rozgoryczony Władek Chomczyk pisał listy do Ostrowia, o których wspomina autor książki „Echa ostoi utraconej”. Miał tam pracować jako dozorca.

Na początku marca w tejże grupie na fejsbuku swój post zamieściła Juliana A. Gonçalves. Poprosiła o pomoc w odszukaniu śladów rodzinnych w Ostrowiu i okolicy, jako że jej przodkiem był trzeci emigrant, Antoni Suszyński. Juliana mieszka w São Bento do Sul. To od Kurytyby dodatkowe blisko cztery godziny jazdy samochodem na południe.

Wygląda na to, że osadnicy z Ostrowia w polskiej rolniczej kolonii Orzeł Biały w Brazylii długo miejsca nie zagrzali. Poszukali sobie lepszego życia w mieście.

Jerzy Chmielewski

Tamte autobusy

Od pierwszego stycznia w naszym powiecie mają już nie jeździć autobusy PKS NOVA. Nie doszło bowiem do porozumienia z gminami, aby te współfinansowały przewozy. Starosta uspakaja, że rozmowy cały czas trwają, a spółka wykorzystuje media do wywarcia presji negocjacyjnej.

Chodzi tylko i wyłącznie o pieniądze. Autobusy jeżdżą prawie lub całkiem puste, a koszty paliwa mocno poszły w górę. Dlatego przewoźnik znacznie podniósł stawki. Jeśli do porozumienia nie dojdzie, dla niektórych mieszkańców będzie to oznaczać wykluczenie komunikacyjne. Pozostanie im na własną rękę szukać transportu, by dojechać do pracy lub nauki w Sokółce czy Białymstoku. Dla niedysponujących własnym autem skomplikuje to dojazd do lekarza, urzędu lub po zakupy w gminnym miasteczku.

Dworzec PKS przy ul. Jurowieckiej w Białymstoku. Lata 70. XX w. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

To kolejna okazja do wspomnień. Przypomniały mi się przepełnione autobusy na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy dojeżdżałem do szkoły średniej w Białymstoku. Nie codziennie, a w niedziele po południu, kiedy wracałem od rodziców z zapasem prowiantu na cały tydzień (ach, te „słoiki”…). Zanim wprowadzono wolne soboty przyjeżdżało się tylko na jeden dzień, potem już w piątki. Tak w jedną jak i w drugą stronę zawsze były problemy. Autobusy nie mieściły wszystkich chętnych. Zapobiegliwie bilety kupowałem czasem nawet na kilka tygodni naprzód. Ale sprzedawano je tylko w jedną stronę, z Białegostoku. W niedzielę po południu kolejne autobusy na przystanku w Ostrowiu Północnym często się nawet nie zatrzymywały, już z Krynek jechały z kompletem pasażerów. Czasem wracałem do domu (blisko trzy kilometry, bywało że podczas deszczu i zamieci) i dopiero nazajutrz udawało mi się zabrać do Białegostoku pierwszym kursem przed piątą, bo następny o wpół do siódmej był z pierwszeństwem dla posiadaczy biletów miesięcznych, którzy dojeżdżali codziennie. Potem z kolegami znaleźliśmy sposób – wychodziliśmy z domu wcześniej i wsiadaliśmy do pustego autobusu do Kruszynian, by nie wychodząc jechać z powrotem do Białegostoku. Tak robiły też osoby z następnych przystanków w Poczopku, Talkowszczyźnie a nawet Sokołdzie, bo tam autobus przeważnie już w ogóle się nie zatrzymywał. Cóż, bilety były wówczas tanie.

Trochę ulżyło, gdy pojawiły się autobusy do Sokółki, gdzie pociąg do Białegostoku zabierał wszystkich pasażerów, choć należało poczekać dwie godziny na dworcu, a w wagonach panował ścisk. Moja podróż powrotna trwała wtedy jakieś cztery godziny.

Jak za mgłą pamiętam pierwsze autobusy jelcze, które czasem jeździły z przyczepą. Obok kierowcy siedział w nich jeszcze konduktor. Potem wysłużone jelcze zastąpiły autosany. Jedne i drugie pożerały ogromne ilości paliwa i głośno pracowały. Zimą w środku panował chłód, przez zaszronione szyby nic nie było widać. Pasażerowie ciepłym powietrzem z ust wydmuchiwali sobie na nich „wizjery” na zewnątrz.

Niektórzy kierowcy byli z naszych stron, jak Szoka z Krynek no i oczywiście sympatyczny Januszek Maksimiec z Ostrowia Północnego, niestety dawno już świętej pamięci…

W autobusach zrobiło się pusto od początku lat dziewięćdziesiątych. Wyprowadzka ze wsi do miast dobiegała już końca i powszechne stały się własne auta. Jak ktoś dosadnie powiedział, dziś byle pijak ma samochód.

Do tamtych przepełnionych autobusów pozostał już tylko sentyment. Pamiętam jeszcze taki obrazek, jak zimą z kolegą zjeżdżaliśmy na nartach – własnej roboty, z jesionu – ze wzgórka koło naszej wsi. Akurat od strony Ostrowia Nowego podjeżdżał autobus. Było ślisko, a dróg wtedy jeszcze piaskiem nie posypywano. Patrzyliśmy jak z wielki trudem autobus wolno wspina się pod górę. Długo się nie namyślając dogoniliśmy go i uczepiliśmy się na nartach zderzaka tak, że kierowca w lusterku nas nie zauważył. Przejażdżka była pierwszorzędna. Ale tylko do zakrętu. Potem autobus nagle przyśpieszył. Gdy uwolniliśmy ręce od zderzaka, jeszcze długi odcinek z pędem gnaliśmy przez wieś. Głupi to pomysł i niebezpieczny, ale jaka była frajda!

Jerzy Chmielewski

Wojska napoleońskie w Ostrowiu (cz. 1)

W Ostrowiu 210 lat temu, pod koniec 1812 r., prawie trzy dni stacjonowały dwa pułki piechoty austriackiej pod dowództwem generała von Flaxa, wchodzące w skład armii napoleońskiej, która po odwrocie z Moskwy pod naporem wojsk rosyjskich pośpiesznie cofała się wówczas na zachód. Siły te były już wprawdzie przerzedzone, gdyż wielu żołnierzy poległo w bitwie pod Borodino oraz innych potyczkach, a także w wyniku chorób, epidemii i wycieńczenia. Można jednak przypuszczać, że wtedy w Ostrowiu zatrzymało się jakichś 200-300 austriackich wojaków.

1812 r. Odwrót napoleońskich żołnierzy z Rosji (źródło: Wikipedia)

Było to wielkie nieszczęście nie tylko dla naszej wsi, ale i innych w okolicy. Głodne napoleońskie wojsko rekwirowało chłopom wszystko co było do zjedzenia – zboże, kury, świnie, bydło, konie, owce…

Przebieg tamtych wydarzeń da się odtworzyć na podstawie zachowanej korespondencji z dowództwem rosyjskich oficerów, pułkownika Józefowicza i kapitana Lawenszterna. Raporty te zostały przedrukowane w 1912 r. w jednym z tomów serii „Akty izdavaennyje Vilenskoju Arheograficeskoj Kommissiiej”, zdigitalizowanej przez Bibliotekę Uniwersytecka im. Jerzego Giedroycia w Białymstoku i udostępnionej na stronie pbc.biaman.pl.

Z tejże korespondencji dowiadujemy się, że 9 grudnia 1812 r. (według ówczesnego kalendarza, czyli 28 listopada obecnego) oddział Józefowicza wkroczył do Krynek. Poprzedniego dnia z miasteczka wycofały się siły austriackie gen. von Flaxa. Były to dwa pułki piechoty i jeden dragonów (konny), które zatrzymały się w oddalonym o sześć kilometrów na zachód Ostrowiu.

Wkrótce zwiad rosyjski doniósł, że dwie roty grenadierów węgierskich wyruszyły z powrotem do Krynek. Zamierzały one zabrać pozostawione w pośpiechu zapasy żywności. Płk. Józefowicz pisał w raporcie, iż zastał w Krynkach magazyn z prowiantem i karmą dla koni.

Przeciwko grenadierom natychmiast skierowane zostały oddziały piechoty z grupą Kozaków, dowodzoną przez kpt. Lewenszterna, który zatrzymał ich w połowie drogi. Do starcia zbrojnego jednak nie doszło. Grenadierom zagrożono rozlewem krwi. Zawrócili do Ostrowia, chociaż w okolicy Krynek przeważały jeszcze wojska napoleońskie, które znajdowały się na linii Liszki – Siemianówka – Hołynka (miejscowości te znajdują sie obecnie w Białorusi). Te oddziały zgodnie z rozkazem wycofały się na południe w kierunku Brześcia.

Jeszcze tego samego dnia płk. Józefowicz wysłał do Ostrowia grupę parlamentariuszy na czele z kpt. Lewenszternem w celu uzyskania informacji o dalszych planach wroga i ewentualnych przygotowaniach do boju. Po przybyciu na miejsce rosyjskiej delegacji okazało się, że gen. von Flax wyruszył już z jednym pułkiem w dalszą drogę. Drugi oddział pozostał dla zabezpieczenia tyłów i miał opuścić Ostrów nazajutrz o świcie. Wojska austriackie kierowały się na Tykocin z postojem w Białymstoku dla uzupełnienia zapasów żywności.

Kpt. Lewensztern donosił dowódcy, że wróg rozbił obóz w pobliżu wsi. Widział tam bardzo wielu osłabionych i wycieńczonych żołnierzy.

Ostatecznie Austriacy opuścili Ostrów 11 grudnia o czwartej po południu. Ich dywizja rozdzieliła się na dwie części. Jedna poszła drogą na Supraśl, a druga udała się w kierunku Królowego Mostu.

Dzień później płk. Józefowicz ze swym wojskiem opuścił Krynki i przybył do Ostrowia. Po noclegu oddział podążył w ślad za wycofującymi się żołnierzami Napoleona.

Nie był to jeszcze koniec cierpień mieszkańców Ostrowia, Krynek i innych miejscowości, które znalazły się wtedy na trasie przemarszu wojsk. Po niespełna dwóch latach, w sierpniu 1814 r., po pokonaniu Napoleona Bonaparte powróciły tu rosyjskie jednostki kolejnej antyfrancuskiej koalicji. Tym razem w Krynkach stacjonowały one aż osiem miesięcy. Na potrzeby wojska znowu u okolicznych chłopów rekwirowano zboże, słomę, siano, inwentarz, sukno oraz nakładano na nich kontrybucje pieniężne. Ludność cierpiała przez to głód i biedę.

Potem ćwierć wieku chłopi z Ostrowia domagali się od rządu rosyjskiego rekompensat z tytułu rekwizycji ich dóbr na potrzeby obu armii. Ich roszczenia w końcu zostały uwzględnione. W ramach reparacji wojennych wydzielono fundusze, które chłopi przeznaczyli na budowę nowej ostrowskiej cerkwi. Większość robót przy wznoszonej świątyni wykonano w latach czterdziestych.

Cdn

Jerzy Chmielewski

Ostrów jako stolica gminy

A dokładniej ostrowskiej wołosti-włości. Taka jednostka administracyjna istniała od lat 70-tych XIX w. do lata 1915 r. W zbiorach Archiwum Państwowego w Białymstoku znajduje się dokumentacja z 1908 r., zawierająca spis miejscowości, należących wtedy do włości ostrowskiej wraz z wykazem ich mieszkańców oraz ilością posiadanych gruntów i inwentarza. To bardzo cenne źródło historyczne, które może być także pomocne w poszukiwaniach genealogicznych przodków. W kartotece nie zauważyłem, by ktoś przede mną oprócz pracowników archiwum tym się interesował.

Granice gminy Ostrów z czasów carskich na mapie współczesnej

Wykaz ten zawiera aż 60 miejscowości z terenu obecnych gmin Szudziałowo, Krynki, Gródek i Supraśl. Włość ostrowska była bardzo rozległa – od Słójki na północy po Radulin, Załuki i Królowe Stojło na południu. Najdalej na wschód wysunięte były Nietupa i Pierożki, zaś na zachód Surażkowo. Oto pełna lista miejscowości, części których już nie ma:

  1. Podświdziałówka
  2. Markowy Wygon
  3. Sosnowik
  4. Ostrów Nowy
  5. Ostrów Południowy
  6. Ostrów Północny
  7. Pierożki
  8. Sukowicze
  9. Szudziałowo
  10. Biały Ług
  11. Borotańszczyzna
  12. Nowinka
  13. Tołkacze Małe
  14. Rowek
  15. Kozłowy Ług
  16. Słójka
  17. Borowszczyzna
  18. Pierekał
  19. Nieszno
  20. Sosnowik
  21. Jeziorek
  22. Trzciano
  23. Trzciano Nowe
  24. Biały Ług
  25. Talkowszczyzna
  26. Woronicze
  27. Międzyrzecze
  28. Podskołda
  29. Nonno
  30. Podlepin
  31. Surażkowo
  32. Łaźnie
  33. Lipowy Most
  34. Kolonia Lipowy Most
  35. Kondycja
  36. Borki-Stryjeńszczyzna
  37. Borki
  38. Sokolisko-Kolonia
  39. Sokolisko
  40. Kozi Przeskok
  41. Sosnowy Brzeg
  42. Królowe Stojło
  43. Piłatowszczyzna
  44. Radunin
  45. Podzałuki
  46. Podszaciły
  47. Szaciły
  48. Nietupa
  49. Studzionka
  50. Podlipki
  51. Borsukowina
  52. Górany
  53. Chłodne Włoki
  54. Grzybowszczyzna Nowa
  55. Grzybowszczyzna Stara
  56. Nowa Świdziałówka
  57. Ostrówek
  58. Leszczany
  59. Nietupa
  60. Słobódka

W 1908 r. włość ostrowska liczyła 8,2 tys. mieszkańców. Siedzibą gminy był Ostrów. Urząd zwany kancelarią znajdował się pomiędzy Ostrowiem Południowym i Nowym, ok. 300 m w prostej linii od mostu za zakrętem do Góran. Teren wokół był i jest do dzisiaj podmokły. To Wejsauszczyna – część dawnej wspólnoty wiejskiej, na której jeszcze w latach 80. XX w. wypasano krowy i konie. Na znacznym obszarze była tam kupina – bagniste kępy porosłe mchem na ruchomym trzęsawisku.

Budynek kancelarii stał na w miarę suchym miejscu przy utwardzonej kamieniami polnymi grobli, prowadzącej wcześniej do dworu Świdziałówka, który znajdował się 200-300 m dalej. Wtedy nie było jeszcze dzisiejszej drogi z Ostrowia Południowego do Nowego i dalej do Góran. Dawna dróżka za wsią skręcała w lewo i prowadziła wijącym się wśród pól gościńcem do tejże grobli.

W wołostnej kancelarii urzędował starszyna (przewodniczący), wybierany co trzy lata przez mieszkańców. Nie zajmował się on jednak bezpośrednio sprawami biurowymi, był zwykłym niewykształconym chłopem i pełnił przede wszystkim rolę gońca i pomocnika pisarza gminnego, czyli w dzisiejszym rozumieniu sekretarza gminy. To stanowisko obsadzane było przez carską administrację. Funkcję tę pełniły osoby przyjezdne, podległe naczelnikowi ziemskiemu w Sokółce. Mieszkały z rodzinami w kancelarii.

Kilka nazwisk pisarzy ostrowskiej włości z przełomu XIX i XX wieku zawierają wpisy metrykalne tutejszej cerkwi z tamtego okresu. Urzędnicy ci lub ich żony byli bowiem czasem proszeni na rodziców chrzestnych.

I tak 25 marca 1892 r. pisarz gminny Antoni Wasiukiewicz był ojcem chrzestnym Józefa Naumowicza z Ostrowia, najpewniej Północnego. Z kolei pisarz Jerzy (Gieorgij) Sawko 21 kwietnia 1896 r. dał swoje imię na chrzcie syna Jewdokii i Jana Miszczuków z Ostrowia Nowego. Dwa lata później Sawko był też kumem Marii Popowej, córki policjanta z tutejszego rewiru powiatu sokólskiego.

Inny pisarz gminny Jan Kostecki 6 lutego 1900 r. w cerkwi w Ostrowiu był świadkiem na ślubie oficera z Białegostoku, Gieorgija Bujko i jego żony Marii Naliwajko z Borek. Pół roku później funkcję tę sprawował Włodzimierz Świekło, który był ojcem chrzestnym Egrafa Ksiondy, syna nauczyciela.

W 1906 r. pisarzem gminnym był Zachodowski. Jego żona Charytyna była kumą innego policjanta z ostrowskiego rewiru.

W tamtym okresie przewodniczącymi zarządu gminnego (starszynami) byli w Ostrowiu m.in. Iwan Kunach z Ostrowia Południowego i Grzybek z Ostrowia Nowego.

Syn tego drugiego, Włodzimierz, zostawił po sobie niewielki pamiętnik. Napisał w nim, że przy wołosti stacjonowała też carska policja, istniało tam kolegium orzekające, które wymierzało egzekwowane publicznie kary za przewinienia w postaci chłosty rózgami. Mieściła się tam również poczta, a prowadził ją Żyd Srol.

Kancelaria musiała być zatem dość dużym budynkiem. Najprawdopodobniej w sierpniu 1915 r. została zburzona przez wycofujące się wojska rosyjskie. Resztki czerwonej cegły i gruzu były w tym miejscu widoczne jeszcze w latach 80. ub.w. Dziś teren ten zarośnięty jest wysoką trawą, chaszczami i rośnie tam już las.

Jerzy Chmielewski