Ludzie z plakatów

Jest ich aż tyle, że wyborcom  trudno już się w tym wszystkim połapać. Młodzi nie, ale starsi na pewno pamiętają czechosłowacki serial animowany dla dzieci „Chłopiec z plakatu”, emitowany w czasach PRL w dobranockach. Z tego co przypominam, tytułowy bohater schodził z afiszu i robił dobre uczynki.

Ul. Kościelna w Krynkach

A może by tak obecni kandydaci w wyborach samorządowych, których mamy zatrzęsienie, też zechcieliby zejść z banerów do ludzi. Bo pokazują tylko swoje twarze i każą na siebie głosować, eksponując jeszcze jakieś wyświechtane hasła, najczęściej zupełnie nie trafiające do wyborcy.

Uważnie śledzę wszystkie kampanie od pierwszych demokratycznych wyborów samorządowych w 1990 r. Tylu banerów i bilbordów jak teraz jeszcze nigdy nie było. „Ozdobiły” one balustrady przy drogach, elewacje budynków, płoty i balkony. Zadrukowane płachty ceraty zawisły też na palikach powtykanych na polach i w ogrodach.

Niestety, także w mojej gminie – Krynkach, a nawet mym Ostrowiu, gdzie dotąd przed wyborami takich plakatów nikt nie wieszał. Nie da się na nie patrzeć, tak bardzo szpecą krajobraz.

Kandydaci rzucili się na to, gdyż dotychczas taka metoda rzeczywiście działała. Ilość banerów przekładała się zwykle na liczbę głosów. To efekt psychologiczny. Nie trzeba być jednak specem od marketingu wizerunkowego, by zauważyć, że przy takiej konkurencji jaką mamy teraz i takim natłoku banerów, bardzo trudno jest po prostu się przebić. Ulotek też ludzie nie czytają, wyrzucają je od razu do kosza jak jakieś reklamy handlowe (bo takie przypominają). Pozostaje Internet, a przede wszystkim rozmowy osobiste z wyborcami. I to jest naprawdę najważniejsze, wręcz kluczowe. Szczególnie w gminach takich jak moje Krynki.

Dlatego nie bardzo rozumiem, po co urzędująca burmistrz (i jeszcze jeden kandydat) rozwiesiła po Krynkach swoje banery w dodatku z niezbyt mądrym hasłem. Zresztą giną one w natłoku innych – kandydatów do powiatu i sejmiku.

Tego tu jeszcze nie było. Zawsze liczyły się bezpośrednie spotkania i rozmowy z mieszkańcami. Burmistrz miała na to bardzo wiele czasu, bo jak wiadomo kampania włodarzy gmin powinna trwać od początku kadencji, a nie tylko w końcówce rzutem na taśmę. Spotkania z mieszkańcami są ich obowiązkiem, a u nas ich było niewiele. I to przy okazji najczęściej imprez i jakichś wydarzeń. Swoją drogą, po co obnosić się ze swym zdjęciem, skoro przez tyle lat urzędowania (dwie ostatnie kadencje i jeszcze kiedyś jedna niepełna) mieszkańcy z widzenia ją przecież bardzo dobrze znają. To jakieś nieporozumienie i moim zdaniem niepotrzebne wydawanie pieniędzy. W tym wypadku z wynagrodzenia pochodzącego przecież z pieniędzy podatników.

Mając to na uwadze kandydatka na burmistrza Krynek z mojego komitetu wyborczego Monika Pietkiel („KOMPETENTNA, AMBITNA, ŻYCZLIWA”) swoją kampanię prowadzi inaczej. Potrzebę zmiany tłumaczy przede wszystkim w bezpośrednich rozmowach z mieszkańcami i zamierza dotrzeć do wszystkich wyborców w gminie. Oczywiście też ma swoją ulotkę, ale jeszcze coś extra, co już jutro trafi do każdego domu w Krynkach i okolicznych wsiach…

Jerzy Chmielewski