85 lat temu Niemcy hitlerowskie zaatakowały Polskę, rozpoczęła się II wojna światowa. Co działo się wówczas w Krynkach i okolicznych wsiach, dziś mało kto już wie i nie jest nawet w stanie tego wyobrazić. A to dlatego, że tamten kataklizm wojenny znamy tylko z suchych lekcji historii w szkole i filmów bez liku o takiej tematyce, przesiąkniętych zwykle taką czy inną ideologią.
Pokolenie pamiętające czasy II wojny światowej praktycznie już wymarło. Za życia ci ludzie w swych rodzinach często i dużo o tym opowiadali. Tyle że kto to dziś już pamięta. Na pewno chętnie byśmy ich posłuchali znowu, odkrywając chociażby historię swoich rodzin.
Przez lata uzbierałem sporo wspomnień z tamtych czasów z Ostrowia, Krynek i okolicznych wsi. Część jako redaktor sam zdążyłem jeszcze spisać, inne znalazłem w gazetach, książkach, Internecie… W swych zbiorach mam też wspomnienia społeczności żydowskiej z Krynek i Białegostoku, którą tamten kataklizm dotknął najbardziej boleśnie. Nieliczni ci, co przeżyli, po wojnie nadzwyczaj skrupulatnie opisali przebieg wojny i okupacji na naszych terenach.
Szczególnie cenne są dla mnie wspomnienia pochodzącego z mej wsi Eugeniusza Czyżewskiego z jego wspanialej książki „Echa ostoi utraconej”.
1 września 1939 r. był to piątek. Od piątej rano Polskie Radio zaczęło ogłaszać: „Uwaga! Uwaga! Nadchodzą! Nadlatują!”. W naszym Ostrowiu ktoś już miał odbiornik radiowy, nie mówiąc o Krynkach. Wieść o napaści Hitlera na Polskę wśród mieszkańców rozniosła się lotem błyskawicy. Dzień wcześniej prezydent Ignacy Mościcki ogłosił mobilizację i kilkunastu mężczyzn z naszej wsi poszło do wojska. Można tylko wyobrazić, jaki niepokój następnego dnia czuły ich rodziny.
Kiedy gospodarze wyszli w pole, bo trzeba było siać żyto, a niektórzy zaczynali właśnie kopać kartofle, na niebie pojawiły się trzy niemieckie samoloty. Z głośnym warkotem poleciały w kierunku Grodna i gdzieś stamtąd wkrótce dobiegł huk po wybuchach bomb.
15 września oddziały niemieckie wkroczyły do Białegostoku. W następnych dniach ich patrole zwiadowcze pojawiły się na kilka godzin także w pobliskich miasteczkach, jeden z nich dotarł też do Krynek. Do Gródka Niemcy przyjechali natomiast na rowerach i zaraz odjechali.
17 września granicę między Polską a ZSRR przekroczyły oddziały sowieckie, by zająć wschodnie obszary Rzeczypospolitej. Do Krynek i Ostrowia sowieci przybyli w czwartek 21 września. Datę tę mieszkańcy zapamiętali, gdyż było to akurat w prawosławne święto Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Tego dnia w Krynkach był odpust na Bahacza.
Niemcy wycofali się. Działania wojenne na naszym terenie ustały. Po prawie dwóch latach wojna znów się zaczęła. 22 czerwca 1941 r. Niemcy napadły na ZSRR i rozpoczęła się okupacja hitlerowska. Ale o tym napiszę już innym razem.
Tamta wojna jednak wciąż o sobie daje znać. Co jakiś czas sam się o tym przekonuję. Wiosną dziesięć lat temu szedłem sobie po zastodolu mego Ostrowia Poludniowego, delektując się bujną zielenią krajobrazu i czystym powietrzem. Z ciekawości zajrzałem na wyrobisko po żwirowni, z której w latach 70. wybrano żwir i usypano z niego kilka kilometrów drogi od nas do Góran. Potem było tu nielegalne wysypisko śmieci. Kiedy zaczęła obowiązywać nowa ustawa śmieciowa, na wyrobisko trafiały już tylko suche gałęzie, skoszona trawa i chwasty. Spośród patyków wystawało jednak grube zawiniątko w niebieskiej torebce foliowej . Gdy podszedłem bliżej, dojrzałem zardzewiały metalowy walec o średnicy ok. 20 cm i ok. 15 cm wysokości. Coś mnie tknęło, że może to być niewybuch. Żelastwo przypominało wyglądem minę. Skojarzyłem to z rysunkami, które jako student politechniki oglądałem na zajęciach z przysposobienia wojskowego. Długo się nie zastanawiając, zadzwoniłem na policję. Nie byłem pewny, czy to mina, dlatego poprosiłem aby zanim zostanie wysłany patrol saperski, ktoś przyjechał i to sprawdził. Potem się dowiedziałem, że tek właśnie powinno być. Ale gdzie tam! Po dwóch godzinach do wsi przyjechało… wojsko. Dwa ciężkie wozy stanęły przed mym domem. Natychmiast zaprowadziłem dowódcę saperów na miejsce znaleziska, choć wciąż się obawiałem, że może niepotrzebnie ich wezwałem, a to przecież niemałe koszty takiej akcji. Żołnierz rzucił tylko okiem i rzekł: „Znalazł pan minę”. Poproszono, abym natychmiast się oddalił i przystąpiono do akcji. Po kwadransie niewybuch był już zabezpieczony i wkrótce odjechał na naczepie specjalistycznego wozu na poligon, gdzie został zdetonowany.
Dowódca patrolu sporządził krótką notatkę i podziękował mi za „obywatelską postawę”. Zapytałem o znaleziony „eksponat”. „To niemiecka mina przeciwpancerna” – usłyszałem.
W lipcu 1944 r. nasza wieś znalazła się na linii frontu. Niemcy wtedy zaminowali pas od południowo-wschodniej strony, skąd nacierała Armia Czerwona. Sowieckich żołnierzy mieszkańcy zdążyli ostrzec. Ich saperzy najpewniej nie wszystko jednak rozminowali. Widocznie jedną z min, narażając życie, wykopał potem na swym polu któryś z gospodarzy i ostrożnie przeniósł na swe obejście, gdzie w jakimś ustronnym miejscu ją przychował. Przeleżała tam ponad siedemdziesiąt lat.
Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś był na tyle lekkomyślny, że zapakował do reklamówki niewybuch – znaleziony (wykopany?) najpewniej podczas wiosennych porządków w obejściu – i rzucił tak ot sobie do pożwirowego wąwozu.
Niedawno natomiast kopiąc w ogrodzie chrzan do zakiszenia ogórków znalazłem nabój od karabinu maszynowego. A w dzieciństwie z kolegami chodziliśmy do pobliskiego lasu, gdzie wygrzebywaliśmy proch od amunicji. W tamtym miejscu podobno był rozbity czołg. Pałeczki prochu rzucaliśmy potem do ogniska. Strzelały niczym kapiszony z festu na Ziełną. Taka zabawa raczej groźną nie była. Ale od niewypałów, albo nieostrożnego obchodzenia się ze znalezioną na polu bronią, po wojnie ucierpiał – nawet śmiertelnie – niejeden z tutejszych mieszkańców.
Jerzy Chmielewski