Listy z Wostrawa

CHRYSTOS VASKRES! – VAIŚCIENNO VASKRES!

Całe wieki ludność prawosławna w naszych stronach – podobnie jak na całym obszarze dawnej historycznej Litwy – pozdrawiała się w ten właśnie sposób. Cerkiewny wariant „Christos Voskriesie – Voistino Voskriesie” upowszechnił się stosunkowo niedawno.

Te wzniosłe słowa są jednak coraz mniej zrozumiałe, tym bardziej że nie mają precyzyjnego polskojęzycznego odpowiednika. Ich tłumaczenie – drugiego członu – ma kilka wariantów. Najczęściej słyszymy „Chrystus zmartwychwstał – Naprawdę zmartwychwastał”, ale też „Prawdziwie zmartwychwstał”, „Zaprawdę zmartwychwstał” lub „Zaiste zmartwychwstał”.

W mojej rodzinnej mowie prostej, czyli w dawnym języku powszechnym przeważającej ludności Wielkiego Księstwa Litewskiego, „Vaiścienno vaskres” jest bardziej zrozumiałe. Bo słowo „vaiścienno” – od „iściny”. Ale co takiego „iścina”?

Pytanie to pada z ust Poncjusza Piłata w książce Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. W polskim przekładzie słowo „iścina” (истина) zostało przetłumaczone jako „prawda”. Oto ten fragment, gdy prokurator pyta Judei podsądnego Jeszuę Ha–Nocri (Chrystusa):

– Czemuś, włóczęgo, wzburzał umysły ludu na targowisku opowieściami o prawdzie, o której ty sam nie masz pojęcia? Cóż więc jest prawdą?

W odpowiedzi usłyszał:

– Prawdą jest to przede wszystkim, że boli cię głowa i to tak bardzo cię boli, że małodusznie rozmyślasz o śmierci…

Nie wnikając w literackie alegorie, Bułhakow w swoim dziele dotyka kwestii czegoś więcej niż prawda. W języku prostym było określenie, które sam jeszcze w Ostrowiu wielokrotnie słyszałem: „iścinnaja praŭda”. Po polsku znaczy ono „istotnie – prawda”, albo „najprawdziwsza prawda”.

Wielkanoc sprzyja rozważaniom o istocie życia, ale to przede wszystkim święto szczególnie radosne i głęboko osadzone w naszej różnorodnej i barwnej kulturze, korzeniami sięgające jeszcze czasów pogańskich.

Radość jest jednak pojęciem względnym. Podobnie jak szczęście, o którym od tysięcy lat nieustannie rozważają filozofowie. I u każdego z nich swoja teoria w zależności od czasów, w których przyszło im się żyć. Skoro mowa o radości, to warto pamiętać, że kiedyś Wielkanoc była na pewno radośniejsza niż obecnie, bo oprócz przeżyć duchowych wówczas cieszono się od święta tym, co teraz jest codziennością. A już szczególnie na wygłodniałej wsi na przednówku. Prawdziwy tego opis z naszych stron można znaleźć w wydanej ponad dziesięć lat temu barwnej książce „Obraz wsi sokólskiej połowy XIX wieku w rękopisie Adama Bućkiewicza”. Oto niewielki fragment:

Do pierwszorzędnych uroczystości należy Wielkanoc. (…) Rzadko gdzie był zapas taki, ażeby Wielkanoc nie wywołała mniejszego lub większego niedostatku, a cóż mówić o tych, co na wiosnę zielskiem ratowali się od śmierci głodowej.

Źródło: „Pieśni białoruskie ziemi sokólskiej” t. I, wyd. Fundacja Villa Sokrates,,Krynki 2012
Źródło: „Pieśni białoruskie ziemi sokólskiej” t. I, wyd. Fundacja Villa Sokrates, Krynki 2012

 

Wyobrażam sobie zatem jaką zbawienną wręcz radość czuł opisany dalej chłop – parobek, któremu jego pan pan miał obowiązek na pierwszy dzień Wielkanocy podarować kawał kiełbasy tak długi, „by on odziany w kożuch i siermięgę mógł nią opasać się”. I to nie wszystko, bo „obok takiej ilości kiełbasy żądał pół prosiaka pieczonego (…), musiano mu dać 15 jaj gotowanych na twardo, chleba pół bochenka i placka dosyć dużego – przy tem wódki kwaterkę, a nawet pół kwarty i piwa dzbanek pół-garncowy”.

Obecnie na stole wielkanocnym mamy o wiele większe rarytasy, może tylko oprócz owego pół pieczonego prosiaka, na co wszak może sobie pozwolić każda przeciętna rodzina, tylko że nie ma teraz takiego zwyczaju. Co prawda smaki nie są takie jak dawniej, ale to i tak za mało, by dorównać ogromnej radości, jaką naszym przodkom  przysparzało wielkanocne jadło.

Uciechy co niemiara dawniej miała wówczas szczególnie dziatwa. Najmłodsi wyczekiwali drugiego dnia Wielkanocy, kiedy z wałaczonnym przychodzili do nich chrzestni z podarkami, w tym obowiązkowo kilkoma ufarbowanymi w cebulniaku jajkami. Ile później radości dawało bicie się nimi z rówieśnikami! To również bardzo stary zwyczaj. Adam Bućkiewicz także go zapisał:

Wiemy, że w jaju są dwa końce, jeden nieco zaostrzony i ten się nazywa „nosek”, a drugi koniec spłaszczony nieco, zowie się „piętką”. Wzywający do bitwy każe wezwanemu trzymać w garści jajo wystawiając nosek i uderza swoim noskiem, którego jajo pęknie, musi obrócić piętką. Wygrana zależy na zbiciu jaja u noska i u piętki. Wówczas z ocalonym jajem dzieciak zabiera jajo pobite w obu końcach…

Z okazji Vialikadnia życzę zatem prawdziwie paschalnej radości oraz wszelkiej dobroci, nadziei i otuchy na następne dni i miesiące.

Jerzy Chmielewski